środa, 9 stycznia 2008

Swieta w Hyderabad

Swieta zaczelam od wizyty w tutejszym protestanckim kosciele Pearl City (Hyderabad to w koncu miasto perel). Sa tutaj tez pojedyncze katolickie swiatynie, ale jak twierdza znajomi: chodza tam tylko hindusi, wiec kiedy pojawia sie jakis obcokrajowiec to ludzie zamiast sie modlic podziwiaja kosmite:) Tak wiec w trosce o dusze tubylcow i nasze (bo jak tu sie skupic na rozmowie z Bogiem kiedy ponad 100 ludzi sie na Ciebie gapi!) postanowilysmy z Ego (moja wspollokatorka z Nigerii) uczestniczyc w protestanckiej "mszy".

Mam lekkie opory zeby nazywac to zgromadzenie msza. Kosciol miesci sie w budynku starego kina, prozno wiec nawet szukac krzyzy na scianach. A modlitwa przypominala mi bardziej koncert rockowy, niz cokolwiek innego: Na duzej scenie rockowy zespol gral piosenki na czesc Boga (jednoczesnie tanczac), na duzym ekranie widac zblizenie zespolu i slowa piosenki aby wierni mogli przylaczyc sie do spiewu i tanca (co chetnie czynia). Calosc przeplatana jest czytaniem biblii, kazaniami (w ktorych pastor potrafi krzyknac "God is great - yeeeeaaaah!"), dodatkowymi "eventami" (w rodzaju podczas najblizszej piosenki wez za reke osobe ktorej wczesniej nigdy nie spotkales i przyjdz na srodek tanczyc) i komunia zlozona z soku z czarnej pozeczki/wisni (zeby wino przypominalo i jednoczesnie alkoholem nie bylo) i normalnego chleba :) Po mszy wierni uczestnicza w malym poczestunku podczas ktorego powinni poznac sie lepiej. Jak to mniej-wiecej wyglada mozna zobaczyc tutaj:
http://www.youtube.com/watch?v=7hUfQqpASh4

Wszystko bylo to dla mnie nowe i bardzo dziwne. Z jednej strony brakowalo mi bardzo spokoju, mozliwosci cichej modlitwi i pokory w obecnosci Boga. Z drugiej jednak strony znajduje w takiej formule te elementy, ktorych bardzo brakuje mi w katolickim kosciele: budowania poczucia silnej wspolnoty "lokalnej" i radosnego chwalenia Boga.
Bog katolicki to wszechwladna istota, ktora kochamy, ale ktorej jednoczesnie okazujemy szacunek - szacunek tak olbrzymi ze jestesmy gotowi przed Nim klekac ale nie mozemy powiedziec mu wprost o swojej milosci.
Bog "w Pearl City" chce slyszec ze go kochamy i ze czerpiemy radosc z zycia w swiecie ktory dla nas stworzyl. Brak tu jednak poczucia spotkania z Absolutem - czyms nieskonczenie poteznym.
Wierze ze oba te oblicza Boga sa prawdziwe i z przykroscia odkrywam, ze nie ma chyba na swiecie obrzadku ktory pozwalalby na jednoczesne kontemplowanie tych dwoch tak roznych twarzy. Cz jednak mozna objac calosc stworzenia niedoskonalym ludzkim umyslem i obyczajem?

Ale mialo byc chyba o swietach :)

Malo bylo w Hyderabadzie swiatecznej atmosfery, troche dekoracji na sklepach i restauracjach, to nie to samo co swieta w Polsce. I jeszcze ten brak sniegu. Zdobylam sie jednak na heroiczny wysilek i podzielilam sie ze wspollokatorami i wspolpracownikami oplatkiem (kazdemu z osobna tlumaczac o co chodzi:) )
Praktykanci postanowili zrobic w wigilie grilla! Tak tak takiego z mieskiem! Coz bylo robic - kupilam sobiepaneer (miejscowy ser troche podobny do tofu), Emelie (dziewczyna ze Szwecji z ktora mieszkam i pracuje) wlozyla czerwona sukienke i czapke swietego mikolaja, zaopatrzylismy sie w alkohol (zdobywanie alkoholu to ewidentnie temat na innego posta) i wyruszylismy silna grupa pod wezwaniem do Adashnaga Apartements (mieszkanie innych praktykantow) gdzie mielismy smazyc miesko na dachu. Jadac autoriksza spiewalismy najpierw choralnie jingle bells i white christmas, a potem z braku znajomosci slow innych angielskich christmas charols przerzucilismy sie na repertuar narodowy: Tobi spiewal po angielsku i jedna piosenke w jezyku swojego plemiena, ja po polsku, Emelie po szwedzku, a Muzzafer (Turek, ktory swoje pierwsze Swieta Bozego Narodzenia - o ironio! - przezyl wlasnie w Hyderabadzie) przygladal sie temu wszystkiemu, grzecznie powstrzymujac sie od smiechu. Kierowca autorikszy nic nie powiedzial i nawet nie probowal nas oszukac na koniec przejazdzki, ale patrzyl na nas troche dziwnie.

W Adashnaga czekala na nas mila niespodzianka w postaci swiatecznych dekoracji i choinki, oraz troche mniej swiatecznych (ale za to ile daly nam radosci) hustawek, drabiny i nieoficjalnego Swietego Mikolaja (oficjalnym byla Emelie!) Freddy'ego, ktory przyniosl prezenty w postaci wyniesionych z Google India slodyczy. Przyjecie bylo baaardzo malo swiateczne - jedynym "tradycyjnym" elementem bylo odspiewani jingle bells pod lampka w postaci gwiazdki. Ale tez nie spodziewalam sie niczego wiecej, w zwiazku z tym dobrze sie bawilam tanczac, uczac sie salsy (i jeszcze 2 tancow Poludniowo Amerykanskich, ktorych nazwy juz nie pamietam), oraz ogladajac pokazy AIESEC dance'ow i Capoeiry (ktore kilku panow spontanicznie rozpoczelo). Wszyscy bardzo sie zdziwili, ze nie chce jesc miesa ani pic alkoholu w wigile (nawet w Szwecji, gdzie tez swietuja wigilie nie ma zakazu jedzenia miesa), a niektorzy potraktowali kwestie "24 grudnia" bardzo doslownie - tzn. Rischi co mniej wiecej pol godziny informowal mnie ile to jeszcze czasu pozostalo do polnocy, kiedy to bedzie mogl mnie poczestowac alkoholem i pieczonym kurczakiem (grilla udalo im sie rozpalic dopiero chwile przed polnoca, wiec w gruncie rzeczy niczego nie stracilam :P)
Daleko temu bylo do swiat moich marzen, ale pozwolilo mi na chwile oderwac mysli od kwestii "sa swieta i ja CHCE do DOMU!". Humor nieco poprawiala mi tez perspektywa noworocznego wyjazdu do Goa. O ktorym niedlugo napisze.