piątek, 21 grudnia 2007

Mapy brak, a po miescie jakos poruszac sie trzeba... cz.1


Bajka, ktora wam dzis opowiem rozgrywa sie Hyderabad w Andra Pradesh. To rozwijajace sie dynamicznie miasto z duzymi ambicjami, chcace uzyskac status metropolitan city (do tej pory maja go tylko Delhi, Mumbay , Kalkata i Chennai ), liczy sobie obecnie troche ponad 6 mln mieszkancow. Czyli ludzi tu tyle co w 2,5 Warszawach, a blokowisk o ½ mniej (a przynajmniej ja się do tej pory ich zbyt wielu nie dopatrzylam). Jak wiec, możecie się domyslac miasto jest dosc duze J Dolozcie do tego wiecznie zakorkowane ulice, brak dokladnych map oraz brak stalych tras autobusow, a zrozumiecie z czym musze się borykac podczas codziennych dojazdow do pracy. A czym dojezdzam? Wybor jest duzy i nie do konca oczywisty ;) :

NA PIECHOTE
Opcja polecana tylko dla ludzi posiadajacych duzo czasu. Jak już wspomnialam odleglosci sa tu duze, przez ulice trzeba przebiegac, a chodnik stanowi niespotykany widok. Dodatkowym „atutem” chodzenia piechota jest „przedstawienie”, jakie sama swoja obecnoscia zapewnia się tubylcom. Bialy czlowiek jest tu traktowany co najmniej jak „slon w warszawskim metrze” – każdy się za toba obejrze, każdy Ci się będzie przygladal, kazda riksza zatrzyma się pytajac, czy nie chcesz gdzies pojechac (bo przeciez MUSISZ być ZAGUBIONYM turystom – innych się w Europie nie produkuje), a obcy ludzie będą Ci podawali rece, robili sobie z Toba zdjecia i pytali „Where’r you from?”. Po dwoch dniach przestaje się na to zwracac uwage, ale pierwsze wrazenie jest oszalamiajace. J
Trzeba tez pamietac ze spacerowanie zapewnia game dodatkowych przezyc zapchowych. Zapachy zreszta sa dosc ciekawa cecha hinduskich ulic. Każdy krok gwarantuje Ci nowe „doswiadczenie” i nowa niespotykana mieszanke: masali, potu, nieczystosci, smogu, herbaty i smazonych samos i chat’ow. Nie wiem czy to przez temperature czy przez wilgotnosc powietrza, ale w praktyce żaden zapach nie utrzymuje się zbyt dlugo, co sprawia, ze podczas spacerow doswiadczysz prawdziwego kaleidoskopu zmyslowych wrazen. Kiedy w Polsce natrafisz na smierdzacego pijaka, albo perfumerie to masz wrazenie jakby jakis duch chwytal Cie w swoje objecia i nie wypuscic z tego (doslownie) „zmyslowego” zwiazku, nawet jeżeli uciekasz przed nim na drugi koniec ulicy. W Indiach jest inaczej. Tutaj wszystkie zapachy sa ulotne. Niestale tak jak niestaly jest czar tego kraju. Muskaja Cie delikatnie, żeby natychmiast pobiec do nastepnego przechodnia. Nawet kadzidelka daja tu jedynie cien swojego Polskiego „zatykajacego” zapachu.



SAMOCHOD
Symbol sukcesu i bogactwa, z niewiadomych dla mnie przyczyn samochody sa tu o wiele drozsze (i to nie tylko proporcjonalnie do zarobkow, ale tez nominalnie) niż ich europejskie odpowiedniki. Jeżeli widzisz wiec kogos w samochodzie to możesz z prawdopodobienstwem 50% zakladac, ze ma prywatnego kierowce (co notabene nie jest w Indiach takim duzym wydatkiem). Żeby jeszcze bardziej zniechecic was do uzywania 4 kolek w hinduskich miastach to dodam, ze przez korki wlasciciele samochodow traca wiekszosc swojego dnia probujac przemiescic się miedzy roznymi koloniami miasta (to nie motory, które wskocza w kazde wolne miesce miedzy innymi pojazdami) + zadko kiedy znajda miejsce do zaparkowania. Sama korzystalam z tego srodka lokomocji tylko pare razy.

c.d.n.

środa, 12 grudnia 2007

Przejscie przez ulice, czyli krotki poradnik dla szukajacych ekstremalnych wrazen

Bądźmy zupełnie szczerzy – ostrzegano mnie przed hinduskimi kierowcami – niepochlebne opisy kultury drogowej Indii mozna znalezc praktycznie w kazdym przewodniku. Te opowieci wydawaly mi sie jednak bardzo przesadzone. Przezylam Grecje i Turcje, udalo mi sie przezyc gre „rosyjski kierowca poluje na przechodniow” – co gorszego moze mnie spotkac w Indiach? Jakze wielkie bylo moje zaskoczenie kiedy okazalo sie, ze kazdy najwiekszy pirat drogowy wypada, w porownaniu z hindusami (szczegolnie tymi z poludnia), jak „kulturalny kierowca WOT”.

To nawet nie to, ze w indiach nie obowiazuje kodeks drogowy... Powiem wiecej, tutaj sa nawet dwa kodeksy – oficjalny (ktorego absolutnie nikt nie przestrzega) i spoleczny. Wladze rozumiejac najwyrazniej to rozdwojenie prawa staraja sie przekonac spoleczenstwo do swojej koncepcji ruchu drogowego poprzez umieszczanie z zadka (do tej pory widzialam tylko 2!) tabliczki o tresci „Dbaj o swoje bezpieczenstwo – przestrzegaj zasada ruchu drogwego”. Oczywiscie, spoleczenstwo, jak to spoleczenstow – krnabrne jest, tabliczek nie czyta, ale wlasny rozum ma i swoimi prawami sie rzadzi:

- Swiatla drogowe stanowia uprzejma sugestie – nikt nie oczekuje, ze bedziesz ich przestrzegal;

- Malowanie pasow ruchu to jedynie sposob walki z bezrobociem – nie maja zadnego znaczenia dla dobrego kierowcy;

- Droga nalezy do samochodow, autobusow, motocykli (zwanych tu twowheelers) i (okazjonalnie) krow i koz! Wiec jesli widzisz przechodnia postaraj sie go trafic – tylko w ten sposob zrozumie ta prosta prawde;

- Prawdziwy dzentelmen trabi raz na 3 minuty – to podstawa dobrego wychowania!.;

- Drogi sa publiczna wlasnoscia = czyli w pewnym sensie naleza do mnie = moge parkowac samochod w poprzek ulicy jesli tylko przyjdzie mi na to ochota;

- Kierunkowskaz... A co to jest kierunkowskaz?;

- Niech sie ten za mna martwi i zatrabi jesli zajade mu droge!;

- Jesli jadac motocyklem zobaczysz dwa zblizajace sie do siebie samochody to wjedz miedzy nie – nie mozna przeciez pozwoliz, zeby dobre miejsce sie zmarnowalo;

- Przechodzenie przez ulice to sport ekstremalny, wiec zachowuj sie tak jakbys skakal na bungee – zamknij oczy i ruszaj!;

- Chodnik to jeden z dziwnych i niepraktycznych pomyslow zachodu – po co marnowac cenne miejsce skoro przechodnie moga spokojnie lawirowac miedzy samochodami?

wtorek, 4 grudnia 2007

Witaj Hyderabad...

Wyjeżdżałam z Polski lekko podekscytowana i z głową pełna obaw. Co? Jak? Gdzie? Malaria? Ameba? Gdzie będę mieszkać? Typowa „gorączka podróżna” poprzedzająca wyjazd w nieznane.
Dziś mija tydzień od momentu gdy wylądowałam w Hyderabad (Andra Pradeś), wiec chyba najwyższy czas napisać coś o miejscu, ludziach, no i oczywiście... Biryani! :)